To był ciężki dzień, przynajmniej dla mnie. Okolice Aliazur.
Test przed Afryką. Kilkugodzinna jazda w kurzu, upale, po wyboistej,
piaszczystej, krętej i stromej drodze. Lubię robić zdjęcia siedząc na miejscu pasażera, prowadzenie naszego domu
sprawia mi jednak równie dużą frajdę co wyzwanie, wymagające pełnego skupienia,
w szczególności na trasie wyglądającej jak z rajdu po polu. Nie wiedzieliśmy
gdzie nas to zaprowadzi, ale z uporem jechaliśmy do przodu. Naszym oczom
ukazały się piękne, dziewicze, samotne klify wynurzające się z fal oceanu.
Staliśmy na skraju ciesząc oczy i patrząc ze smutkiem że dalej nie pojedziemy.
Trasa prowadziła w dół, zbyt stroma i wyboista. W dole stało kilka samochodów,
gabarytami przypominające nasz wehikuł. Skoro oni tam są, to my też. Do
wymarzonego miejsca, jak zwykle nie planowanego i przewyższającego nasze
oczekiwania prowadziło kilka dróżek, ale jak znaleźć tą właściwą która pomoże
bezpiecznie dojechać do celu? Udało się ! Po godzinie byliśmy na miejscu. Kilka
samochodów. Klimat przyjazny, rodzinny, aż ciężko uwierzyć że nie dojeżdżają
tutaj tłumy turystów. Może dlatego że trasa za trudna, przewodniki milczą lub
nie ma tu nic oprócz natury? Pewnie jedno i drugie. Przywitał nas Pedro z
dredami po pas i kolczykami rozciągającymi mu uszy jak w filmie o afrykańskich
plemionach oraz jego piękna żona z egzotyczną biżuterią i subtelnymi tatuażami.
Drugi Pedro stał się towarzyszem i nauczycielem Michała w połowie krabów,
ośmiornic i innych przysmaków oceanicznych głębin. Raj na ziemi, przystań
spokoju i szumu fal. Miejsce gdzie można chodzić po klifach, skakać po
kamieniach lub ku radości Michała popróbować surfingu. Znowu czas się
zatrzymał. Miejsce które wydawałoby się tak trudne do zdobycia, tak ciężkie do
znalezienia okazało się balsamem dla oczu, ciała i serca.
Wczoraj
w nocy znaleźliśmy się 50 km od miejsca przeprawy na drugi kontynent.
Południowe wybrzeże Hiszpanii, okolice Estepona. Siedzę pod palmą, Michał tradycyjnie
z wędką. Dopiero zacznie się podróż, wymarzona Afryka. Nie mam oczekiwań, nie
mam planów, nawet wyobrażenia jak będzie nie mam. Jesteśmy chyba najgorzej
przygotowaną parą „podróżników”, a może marzycieli idealistów. Nie pozostało
nam nic innego jak brać to za plus. Minęły 4 miesiące i 8000 przebytych
kilometrów. Już teraz ciężko spamiętać ilość pięknych miejsc, przeżyć i wrażeń,
a to dopiero początek. Wiele „aniołów” pojawiło się na naszej drodze, bez
takich osób jak Christoph i Beatrice, Michel i Christine, Salome i Gianni ze
Szwajcarii, , Gieniu i Terenia z Konstancji, pan traktorzysta z Czech i oczywiście
obcy ludzie, cudowni znajomi i wiadomo rodzina, nie dojechalibyśmy tutaj. Cuda… cuda…
jesteśmy wdzięczni Bogu za tych co otworzyli swoje serca, domy, finanse, dobre
słowo i zachętę…Niech Wam będzie wynagrodzone po stokroć. Nie prosiliśmy, nie
spodziewaliśmy się, zostało nam dane… i tak niezbędne.
Przekraczając
Portugalską granicę poczułam ucisk w brzuchu. „To pewnie strach przed nieznanym
kontynentem” powiedziałam. W odpowiedzi padło: „nie… to żal że wyjeżdżamy…
czuję jakbym opuszczał dom po raz
drugi”. Racja, chyba to „żałoba” po kraju który tak pięknie nas przywitał,
ugościł i sprawił że nie było barier, czuliśmy się dobrze. A może to ludzie ,
niektórzy na moment, inni na dłużej.
Portugalio… żegnaj na teraz, było nam niezmiernie miło...
Pozdrawiamy Was serdecznie i do usłyszenia, mam nadzieję z
afrykańskiego kontynentu.
|
jajo |
|
małe rybackie przystanie |
|
w drodze do naszej oazy |
|
oto i ona |
|
na ryby |
|
jak złapać ośmiornicę |
|
jedna jest |
|
uciekająca kolacja |
|
nasze tarasy |
|
no to siup! Portugalio, było miło |
Sylwia, Michał...! Jak bym tam był z Wami!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że ten skok, z ostatniego zdjęcia, to prosto do Maroka?
Tak!!! wylądowaliśmy szczęśliwie w Maroku :-)
Usuń