Na wejściu wita nas plakat "przyjaciółki" czarnego lądu. Umiera na nią wielu, ale dla spokoju psychicznego i szczęścia ze zbliżającej się wyprawy, nie chcemy zbyt długo rozmyślać nad bliższym z nią kontaktem. Mamy namiary na najtańsze leki w mieście, kupimy ich całą torbę i wyruszymy z nadzieją i wiarą że nic się złego nie wydarzy. Kto ma inną opinię niech zachowa ją dla siebie.
Pomimo wielu kolczyków, które w przeszłości zdobiły mą buźkę i kilku dziurek zrobionych samodzielnie ciągle panicznie boję się igieł. Zapowiedziane pół godziny oczekiwania na zaginionego lekarza przedłużają się do godziny. Biegnę do innego gabinetu, gdzie podobno jest lekarz, który może przeprowadzić z nami pogadankę. Jak szybko weszłam tak jeszcze szybciej z niego wyszłam. Widok lekarza i kilka zamienionych zdań wywołało u mnie dziwne, nieznane dotąd uczucie brania nogi za pas. Pewnie był to dobry lekarz, jednakże za bardzo przypominał mi uciekiniera ze szpitala psychiatrycznego co spowodowało natychmiastową ewakuację.
Przybył nasz doktorek, nie pozwolił nam wejść razem, na co oczywiście nie mogłam sobie pozwolić po doświadczeniu sprzed 10 minut. Szybka wymiana uprzejmości, nie miał wyjścia, weszliśmy razem. Na wstępie dowiedziałam się że mam zapomnieć o wchodzeniu do słodkiej wody, praniu bielizny i innych części garderoby w których podczas schnięcia zalęgną się larwy mało sympatycznego owada i umrę, więc najlepiej mieć wszystko jednorazowe. Ha ! Po tej lekcji przeszliśmy już do części właściwej.
Do twardzieli szczepieniowych nie należę |
Michał nawet nie poczuł |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz