czwartek, 31 lipca 2014

Mount of Oaks



         Godzina 15, leżymy przed busem, nad nami moskitiera, słychać tylko świerszcze i muchy. Nie ruszymy się stąd przynajmniej do 17:30. 40stopniowy upał w cieniu nie pozwala funkcjonować. Poczekamy aż wrócą siły i energia. Naszym bezpośrednim sąsiadem jest kogut, który zagubił się w czasie i pieje w przedziwnych porach nocy oraz Siku, osiołek, którego nie nazwał żaden z naszych rodaków, a o polskim znaczeniu jego imienia właścicielki dowiedziały się dopiero od nas. Siku to kochane stworzonko, które nigdy nie kopie, boi się ciemności, a na widok arbuza aż ślini z radości. Ma chude nóżki i okrągły brzuszek. Jego sielskie życie składa się z przeżuwania, wydalania i spacerowania. Każdego dnia wędruje ze swoją uroczą opiekunką na inny teren, przynajmniej raz dziennie zmieniając jego położenie. Wszystko po to by osiołkowi umilić życie i uchronić przed nudą. Pokochałam go od pierwszego wejrzenia.
        W kuchni, położonej nieco wyżej niż zdezorientowany kogut, Siku i my, pokładają się cztery urocze sierściuchy, malutkie i szczuplutkie kociaki, które w odróżnieniu od polskich futrzaków nie mają tendencji do tycia. Dopiero pod wieczór, po całodziennym drzemaniu ruszają na łowy przechadzając się koło naszego obozowiska. Obok nich radośnie biegają Goofy i Tally, psiakom najwidoczniej  upał nie doskwiera, ale solidarnie ze wszystkimi czas sjesty spędzają w cieniu.
Około 18stej powrócimy do budowy ekologicznego domku, zadaszenia przed słońcem. Konstrukcja  z bambusa, eukaliptusa, krzaków i gliny zmieszanej ze słomą.
Mount of Oak, to 5 hektarowa farma oddalona o kilka kilometrów od innej cywilizacji Povoa de Atalaia. Prowadzona przez dwie cudowne kobiety Barbarę i Emmę. Znaleźliśmy się tutaj dwa tygodnie temu przy okazji wymiany przedniego fotela pasażera. Dwuosobowa, nieregulowana kanapa została wymieniona na wygodne siedzenie  kierowcy. Właściciel „szrotu” początkowo nie chciał zjechać z ceny, ale moja nauka „negocjacji” nie poszła na marne, uhandlowaliśmy połowę proponowanej kwoty i dorzuciliśmy kanapę, której i tak musieliśmy się pozbyć. Patrząc na naszą radość z nowego nabytku właściciel polał kieliszeczek najlepszego Porto, jakiego w sklepie się nie kupi i uścisnął nasze dłonie na znak dobrej transakcji, mniej opłacalnej dla niego o czym doskonale wiedział. Dzięki temu zyskaliśmy swobodne przejście z kabiny do „sypialni”, pozbyliśmy się  bólu pleców, powiększyliśmy przestrzeń na łóżku dzięki regulacji fotela i przy okazji, będąc zaledwie 100 km od farmy wstąpiliśmy do Mount of Oak. Słyszałam o niej od kilku znajomych z Polski i zagranicy, nie mniej jednak nie znałam jej właścicieli.
Emmy nigdy nie widziałam, a Barbarę zaledwie raz, przy okazji działań około Freakstockowych (festiwal Freakstock w Niemczech) jakieś 9 lat temu. Miała być chwila, minęły dwa tygodnie. Pomagamy i obserwujemy jak budować z tego co ma się w zasięgu ręki. Jak najlepiej używać wszystkiego co daje nam ziemia. Jak prowadzić farmę w bardzo przemyślany, ekologiczny sposób, gdzie wszystko ma znaczenie i przez właściwe używanie dobry wpływ na otoczenie.
              Coś poza farmą? Tak i to dużo, aż ciężko uwierzyć że to tylko dwa tygodnie. Castelo Novo, historyczne miasteczko niedaleko farmy. To tutaj spędziliśmy dwa weekendy po których zna już nas pewnie połowa mieszkańców. Podczas pierwszego wylądowaliśmy na małym rock „festiwalu”. Pisząc mały nie przesadzam, naprawdę taki był. Mniejsza o muzykę…To tam poznaliśmy mieszkańców a w tym Seniora Antonio z małżonką i wielu innych których imion nie pamiętam, ale pamiętam ich gościnność i szczodrość, która powtórzyła się jeszcze kilkakrotnie. Kolejna sobota to festiwal z muzyką klasyczną, antyczną, przy okazji którego zostaliśmy zaproszeni na wspólne jedzenie upieczonego świniaka. Maleńki festiwal, może 150 - 200 uczestników. Muzyka rozbrzmiewała z kościółka, ze starych antycznych murów miasta, z czyjegoś ogródka, z placyku lub skwerku. Smyczki, bębny, klarnety, trąbki, klawisze i flety.  Atmosfera niczym rodzinna. Babcie o lasce, młodzi, starsi, dzieci. Siadali na murku, na trawie razem z muzykami grającymi wcześniej, nie było podziałów. Mała widownia, wielka muzyka.
           Podczas festiwalu zaparkowaliśmy na farmie niedawno poznanych Holendrów, w połowie Francuzów, którzy od kilku lat mieszkają w Portugali, z psem i dwoma kotami. Paul i Martine, muzycy z całą armią ciekawych instrumentów o różnym brzmieniu. Dzięki nim poznałam tajniki wymiany skór, strojenia, konserwacji i gry na moim ulubionym instrumencie djembe. A na zakończenie zostaliśmy królikami doświadczalnymi na których Paul przećwiczył swój nowy warsztat bębniarski.
            Senior Achilles, mieszkaniec Lizbony spędzający przynajmniej kilka dni w miesiącu w Mount of Oak, starym domu z widokiem na góry i małe wioseczki. Człowiek o nieprzeciętnej gościnności, który podczas spotkania kilkoro znajomych, raczył nas swoimi specjałami z morwy, własnymi likierami i nalewkami, regionalnymi serami i innymi portugalskimi dobrami. Podobnie jak z  Senior Antonio i mieszkańcami Castelo  Novo, uczymy się że kłopoty z komunikacją nie muszą być przeszkodą w spędzaniu wspólnie czasu, nie trzeba wielu słów, można po prostu być.
            Dwa niezmącone tygodnie na farmie gdzie pomimo upału praca nie sprawia wielkiej trudności. Pomaga się wyciszyć i posłuchać własnego wnętrza. Gdzie po zmroku widać tylko usiane gwiazdami niebo i słychać szelest nocnych żyjątek. Gdzie natura zdaje się być bliżej a życie zdaje się być… no właśnie…po prostu życiem. Po co tu jesteśmy? Po co tniemy bambusy, kopiemy i przesiewamy glinę, przybijamy gwoździe i stawiamy ściany zamiast leżeć na wybrzeżu? Nie wiem… ale brzmi dobrze..

Pozdrawiamy Was serdecznie. Niech moc będzie z Wami i do usłyszenia wkrótce.

Zatrzymaliśmy się na nocleg
Okno na świat w krainie wina

W drodze do Mount of oak
Mijane miasteczka
Wąskie drogi w miasteczkach to nie lada przeprawa
Na farmie przywitał nas Siku
Zakątki farmy
Futrzaki
Razem z Barbarą mieszają glinę ze słomą
Nakładają ją na bambusy na dachu

Przesiewamy glinę
Na farmie u Paula i Martine, reanimacja mojego djembe
Martine z Michałem w krainie instrumentów dętych
Nazywają go gadającym bębnem
Plantacja orzecha
Pomoc kuchenna
Urocza Emma
Goofy
Sąsiadka
taniec w glinie

budowa ścian


środa, 16 lipca 2014

Portugalia



                Midoes, mała Portugalska wioska, mały pomościk, kilka łódek. Michał na środku rzeki z poznanym wczoraj tubylcem łowi ryby. Obok Farid, Belg podróżujący od 10 miesięcy starym kamperem. Naprawia uszkodzony wysuwany dach. Wyleciał dzisiaj w powietrze przy silniejszym podmuchu wiatru. Gwen, jego dziewczyna robi pranie w miejskiej, ręcznej, kamiennej pralni przy źródełku. Kilka metrów dalej w jedynej knajpie rozbrzmiewa mandolina i śpiewający mieszkańcy. Przy kliku dźwiękach bawią się lepiej niż na polskim weselu, a uwaga - jest dopiero 16 po południu i nie było wyskokowych napojów. Wpadli na chwilkę bo otworzyli bar, w przerwie między codziennymi zajęciami. 
                Przybyliśmy tutaj w niedzielę wieczorem, w poniedziałek spragnieni zimnych trunków zastaliśmy jedyny bar w wiosce zamknięty. Poznany na brzegu rzeki mieszkaniec, z którym teraz Michał siedzi w łódce, poinformował nas że bar otwierają tylko w weekendy, ale zaprowadzi nas do właściciela. Nie zastaliśmy go. Ku naszemu zaskoczeniu następnego dnia bar był otwarty, przypuszczam że specjalnie dla nas. Taka okazja zgromadziła całą wioskę, grają, śpiewają, są chętni do rozmów, ale niestety mój hiszpański, a tym bardziej angielski nie pomaga w komunikacji. Opowiadają historie, których znaczenia  mogę się tylko domyśleć . Nie mniej słucham i obserwuję  jak radosna, tańcząca, spokojna i rozbawiona  jest kultura Portugalczyków na małych wioskach liczących zaledwie kilka domów. Mają czas, który inaczej dla nich płynie i chęci by zaprowadzić ciebie tam gdzie chcesz. Nie ważne że nie pogadacie po drodze. Tak po prostu.
                Jeszcze kilka dni temu nocowaliśmy nad oceanem w Apulia, budziliśmy się i zasypialiśmy przy szumie  fal. Ocean ma swoje życie, w ciągu dnia wzburzone fale, które wieczorem oddalają się o około 50 metrów by odsłonić kawałek swojego cudownego podwodnego świata, a tym samym przyciągnąć poławiaczy oceanicznych żyjątek. Tuż przed zachodem słońca skaczą między odkrytymi skałami z długimi „dzidami” by po godzinie, dwóch powrócić na brzeg ze sznurem upolowanych ośmiornic.
                Przenikliwe zimno i wiatr skutecznie powstrzymało mnie przed kąpielą, mimo bezchmurnego słonecznego nieba temperatura potrafiła spadać do 18 stopni. Michał nie pogardził.
                Jadąc z powrotem w głąb kraju natknęliśmy się na niedzielny ogromny bazar, gdzie oprócz „markowych” okularów i torebek Prady za 10 euro można było kupić zwierzaki żywe lub w postaci wielkich kawałów mięsa, ryby, pyszne chleby i wypieki. W przerwie w zakupach można było popatrzeć na gonitwy psów i postawić na jednego goniącego za zdechłym królikiem przywiązanym do sznurka.  Zauważyłam że muszę nauczyć się jednej bardzo ważnej umiejętności-  targowania się. Kilka razy  za warzywa zapłaciłam kwotę jaką mi podano i za pierwszym razem dostałam mango gratis, za drugim razem nie miałam tyle ile trzeba i nie zrobiło to sprzedającej żadnej różnicy, wzięła co miałam, za trzecim razem pani machnęła na mnie ręka i dorzuciła kapustkę. Pomyślałam wtedy że chyba daję się robić w trąbę, a sprzedawczyniom aż żal że tak łatwo się zgadzam na proponowane kwoty, które z pewnością powinny były spaść co najmniej do połowy. Stąd te gratisy. Nauczę się.
                18:00, przestali grać, wioska rozeszła się po domach. Zapadła cisza. Michał wraca z rybami. Kolejny wieczór spędzimy na jedzeniu i długich opowieściach z naszymi belgijskimi sąsiadami. Dużo pozytywnego nauczyłam się dzisiaj patrząc na postawę tubylców. Drobna nuta muzyki może być pretekstem do fiesty. Mały dwugodzinny przerywnik na zabawę i radość. Bez skrępowania, bez wstydu, zacznijmy tańczyć i cieszyć się chwilą.

Pozdrawiamy Was serdecznie i do usłyszenia wkrótce ...
 
Pierwsza noc na portugalskiej ziemi, jezioro w górach

W drodze

Pranie, w każdej wiosce jest źródełko

Arbuzowy księciunio

Nocleg z pięknym widokiem

Hamak zawsze przydatny

W drodze nad ocean

Piękne odpływy, Apulia

Poszukiwanie skarbów



Odkrywaja się zastawione pułapki, kawałki ośmiornic

Poławiacze ośmiornic z bosakami, zwanymi przeze mnie dzidami

Wyciągają ośmiorniczki pochowane między skałami


Pomimo lodowatej wody...

Wielkie miasto , Porto

Uliczki porto

Kanarki i kafelkowe ściany

Rzeka Douro i polowanie na śniadanie
 
               

piątek, 4 lipca 2014

Hiszpania - Pireneje



            Okazało się że istnieją jeszcze miejsca na francuskim wybrzeżu gdzie można bezkarnie parkować, z dostępem do świeżej wody i toalet, a  najważniejsze to biegać na boso cały dzień, ponieważ piaszczysta plaża i morze jest zaledwie kilka metrów od busa. Małe kamperowe miasteczko i wiele uśmiechniętych twarzy.
Był jednak pewien mankament o którym dowiedzieliśmy się dnia następnego , kiedy to ruszyliśmy naszymi jednośladami z miniaturowymi kółeczkami wzdłuż kilkukilometrowej trasy nad samym morzem. Po powrocie okazało się że ktoś próbował się włamać do naszego rainbow wozu !!! Po rozmowie z sąsiadami dowiedzieliśmy się że obrabowano już mnóstwo kamperów. Złodzieje potrafią być tak bezczelni że wchodzą podczas snu właścicieli po wcześniejszym wpuszczeniu gazu przez otwartą szparę okna. Byliśmy jedynymi gdzie im się nie udało! Ha ! Szkoda że tak miłe miejsce zostało zasmrodzone przez bezlitosnych i czyhających jak sępy rabusiów. Moc jest z nami, to najważniejsze.
           Wjechaliśmy do Hiszpanii, gdzie przywitało nas piękno, ogrom, różnorodność i spokój Pirenei. Jest to istny raj dla miłośników pieszych wędrówek, wspinaczki, zdobywaniu wielkich szczytów lub jazdy na rowerze. Pireneje zmieniały swoje oblicze każdego dnia. Czasami budziliśmy się nad rzeką, w ciągu dnia mijaliśmy lasy, skały, ośnieżone szczyty by wieczorem zasnąć z widokiem na rozległe pola i góry. Jeden dzień wydawał się jak trzy, a przez nadmiar różnorodności krajobrazu zupełnie straciliśmy rachubę czasu.
          Różne rzeczy mają wpływ na podejmowane decyzje. Może być to owca lub niemieccy podróżnicy spotkani na parkingu.
          Byliśmy wysoko w górach, wąskie drogi, zbiera się burza, raczej kilka. Z każdej strony pioruny i grzmoty. Nie czujemy się zbyt komfortowo kiedy trzaskają błyskawice tuż obok nas na wysokościach na których wolimy przebywać bez dodatkowych fajerwerków z nieba. Mijamy miejsce gdzie moglibyśmy zostać na noc, ale kusi nas by jechać szybko w dolinę, ale czy zdążymy przed burzą? Ominiemy? Wyprzedzimy? Robi się czarno i nie wiemy co robić. Jechać…? zostać i liczyć na to że nie walnie obok? Nagle  na środku drogi pojawia się biała owieczka. Patrzy na nas, nie boi się, nie ma zamiaru zejść z drogi, chodzi sobie od brzegu do brzegu, ale nie za blisko krawędzi żebyśmy czasem nie próbowali jej ominąć, patrzy się i czeka. Wracamy na wstecznym na miejsce które minęliśmy kilka metrów wcześniej. Okazało się bajeczne, burze trzaskały z każdej strony ale naszą przystań ominęły. Był to punkt widokowy, obraz jak z pocztówki. Drzewa , trawa, hamak, zostaliśmy tam dwie noce.
        W małej miejscowości Ainsa spędziliśmy kilka dni. Podczas wycieczki znaleźliśmy nie oznaczone trasy z miejscem jak z błękitnej laguny, woda w skałach, kolor lazurowy, małe rybki i my. Aż dziwne że nie był to oznaczony szlak. Może był to park narodowy i zakazane piękno dla oczu turystów? A może to my wybieramy drogi które innym mogą wydawać się mniej atrakcyjne?  
Pewnego popołudnia podszedł do nas ze szklanką wina niemiecki kamperowiec. Spędził z żoną ostatnie 7 miesięcy w Portugali. Ceny żywności spadają tam do połowy tego co tu płacimy. Chcieliśmy zostać w Pirenejach jeszcze kilka dni, ale po spotkaniu z tym panem, po 10 minutach byliśmy już w drodze do Portugali. Zatrzymaliśmy się tylko na kąpiel w  oceanie i nocleg na plaży na północnym wybrzeżu Hiszpanii, gdzie akurat było darmowe Wifi i pan Hiszpan, stary kamperowiec bez zębów, który dał kilka wskazówek jak można parkować przy plaży przez 3 miesiące i nie zapłacić mandatu.

           Rozmawiałam z mamą przez telefon i na pytanie „a co wy robicie całe dnie?” tylko jedna odpowiedź przyszła mi do głowy – ŻYJEMY… pełną piersią, tak jak marzyliśmy, chociaż przez chwilkę, chociaż momencik…bo warto.
Pozdrawiamy Was serdecznie, niech Moc będzie z Wami i do usłyszenia z Portugalii.




kamienne miasteczko z kotem strażnikiem


świstaki siedzą i nie zawijają nic w sreberka


wcześnie, zimno, 2000 m n.p.m., ruszamy na podbój Pirenei





mała biała owieczka uchroniła przed burzą

i taki widok zafundowała

a taki o poranku


rainbow truck odbiór....

nasz prywatny mały basen
Pozdrawiamy