Ogląda silnik, ogląda wnętrze, po chwili pyta, czy może się przejechać. Jasne, ale proszę uważać, odpowiada Michał. Wyciągam małe wędkarskie krzesełko i siadam pomiędzy kierowcą i pasażerem. Nie bójcie się, wiem jak prowadzić duże auta, mówi handlarz używanymi samochodami. Jedziemy główną trasą z gładkim asfaltem. Po chwili skręcamy w bok, w małą, dziurawą, piaskową drogę, by skacząc po wybojach sprawdzić zawieszenie i inne, potencjalnie ukryte defekty. Wszystko pięknie. Nasz Rainbowtruck chodzi bez zarzutu. Pan wygląda na zadowolonego, ale to nie on ma kupić ten samochód. Tak mi się wydaje. To jego kolega, właściciel medycznego laboratorium. Na początku nie chce, ale jednak dzwoni po eksperta. Mówi, że jemu się nie przyda, ale eksperta i tak wzywa. Jazda próbna zakończona, wracamy spokojnie pod laboratorium, zostaje pół metra, by zaparkować, a tu nagle… katastrofa… sprzęgło wpada w podłogę. Dalej nie pojedziemy.
…
Przyjeżdżając do Jaunde, stolicy Kamerunu, nie wiemy jeszcze, co nas czeka. Od miesiąca mam przeczucie, by nieco przyspieszyć. Chcę jak najszybciej znaleźć się bliżej wschodniej części Afryki. Dlaczego? Nie wiem… Tak czuję. A to z reguły wystarcza. Co więcej, brakuje nam pieniędzy. Finansowa strona naszych ostatnich dwóch lat, to cud. Nigdy nie zabrakło, zawsze było wystarczająco, nie za dużo, nie za mało. Od dwóch lat nie pracujemy zarobkowo, ale Bóg nigdy nas nie zawiódł. Przez ludzi, lub inne okoliczności zaopatruje i zaspokaja nasze potrzeby. Tym razem potrzebujemy worka dolarów, by przejechać Gabon, dwa Konga i Angolę. Takich finansów nie ma. W Kongu drogi mogą być ciężkie do przejechania, co więcej mam przeczucie, by znaleźć się po drugiej stronie. Boże? O co chodzi? Co robić?, rozmyślam siedząc na tarasie u naszych nowo poznanych znajomych. Nagle w mojej głowie pojawia się myśl i mówię: Sprzedajmy samochód i lećmy na wschód!. Patrzę na Michała i widzę błysk w oku. Po kilku minutach sprawdza loty. Najtańsze są do Rwandy. Patrząc na nieoczekiwaną radość na samą myśl o nadchodzącej zmianie, wiem, że to dobry pomysł. Nigdy nie mieliśmy planów, oczekiwań czy wytycznych. Jesteśmy wolni, z głową ciągle pełną marzeń. Minęły prawie dwa lata. Czyżby czas Rainbowtrucka nieoczekiwanie dobiegł końca? Trucka może tak, ale nasz z pewnością nie. Prześpijmy się z tą myślą, mówię. Ale ja i tak już wiem. Sprawa wydaje się przesądzona. Tak po prostu, tak nagle… jak całe nasze dotychczasowe, wspólne życie.
Dzisiejszego ranka, po dwóch tygodniach nieudanych prób sprzedaży samochodu mamy jechać do wielkiego, zatłoczonego, upalnego i wilgotnego miasta. Szanse sprzedaży są tam potencjalnie większe. Całe wnętrze samochodu wyprzedane. Nie mamy nawet wiatraka. Na samą myśl spędzenia tam nocy robi mi się słabo. Czuję, że nie pojedziemy do Duali, sprzedamy samochód tutaj, w Jaunde, słyszę od Michała. Skoro tak, to próbujmy dalej, ostatni raz, mówię. Moja wiara w sprzedaż naszego domu spada w zatrważającym tempie, jednakże wizja wyjazdu do Duali sprawia, że chwytam słowa Michała jak tonący chwyta się brzytwy. Żeby sprzedać to w jeden dzień, potrzebujemy cudu, myślę. Tydzień temu umówiony klient w dzień transakcji nie podnosi nawet słuchawki telefonu. Dzięki znajomemu udaje nam się z nim skontaktować. Tak… kupię wasz samochód, ale w następnym tygodniu, słyszymy. Miało być wczoraj, mówimy. No tak, ale czekam na pieniądze, zainwestowałem w inny towar, odpowiada. Chyba sobie żartujesz... Następny „pewniak” to lekarz. Od dawna planowaliśmy zakup ambulansu, mówi. Ten samochód idealnie się do tego nadaje, stwierdza. Żeby przyspieszyć zakup, zleca celnikowi wyliczenie wysokości cła. Sprowadza również swojego mechanika, który nie ma żadnych zastrzeżeń. Pewni, że do transakcji dojdzie w przeciągu dnia czy dwóch, czekamy tylko na ostateczną negocjację ceny. Zamiast tego otrzymujemy telefon, że lekarz zmienił zdanie. Nie chodziło o cenę, nie chodziło o stan techniczny wozu. O co chodziło? Nie wiemy.
…
Ostatnia próba sprzedaży samochodu w Jaunde. Jazda próbna. Potencjalny kupiec… a sprzęgło wpada w podłogę… Widzę jak z Michała ucieka życie. Wizja kolejnej rozbiórki skrzyni biegów prawdopodobnie przyprawia go o mdłości. Siadam za kółkiem, a panowie spychają naszego uszkodzonego busa na pobocze. Nie wierzę w to, co się dzieje. Michał załamany. Jesteśmy ugotowani… Teraz już go nie sprzedamy… Samochód nie ruszy… a do tego utknęliśmy na płatnym parkingu, słowa Michała odbijają się ode mnie z każdej strony. Pomimo najgorszego z możliwych scenariuszy, staram się zachować spokój i pomyśleć co teraz. Głęboko w sercu czuję, że oni kupią ten samochód. Tak szaloną myślą nawet nie próbuję podzielić się z Michałem. Jeszcze zabije mnie swym zrozpaczonym i załamanym wzrokiem. Słońce praży okrutnie. Pośrodku ruchliwej ulicy, wśród przechodzących dookoła ludzi otwieram drzwi, rozkładam dach i kładę się na łóżku. Czekam, co się wydarzy. Jestem tak strasznie zmęczona. Czuję, że emocje, zmiany, decyzje i wydarzenia ostatnich dwóch tygodni dały mi się we znaki. Przychodzi handlarz samochodami i proponuje dwa miliony . To kwota dwukrotnie niższa niż zakładaliśmy. Trzy miliony i samochód jest twój, mówię. Ja nie potrzebuję tego auta, ja chcę zrobić na nim interes, słyszę. Wydaje się jakby kwestia niedziałającego sprzęgła kompletnie nie robiła na nim wrażenia. Nie pyta również o przebieg, nie pyta o rocznik. Dwa i pół miliona, ale płatne dzisiaj, mówię. Widzę, że Michał się waha. Włożył w to auto tyle serca i pracy. Zastanawia się nad naprawą i próbą sprzedaży po wyższej cenie. Łatwo przyszło, łatwo poszło, mówię. Wolę być biedniejsza, ale szczęśliwsza… Patrząc na ciebie, jak mordujesz się ze sprzęgłem, szczęśliwsza nie będę, oznajmiam. To tylko pieniądze. Sprzedajmy go, lećmy do Rwandy i skosztujmy nowej przygody. Ok. Po kilku godzinach jesteśmy lżejsi o zepsuty samochód i bogatsi o dwa i pół miliona ichniejszej waluty. Czy to dużo? Zobaczymy.
…
Chciałam poczuć wolność, która dla każdego jest czymś innym. Dla mnie była to podróż w nieznane. Podróż przez inne kultury, zapachy i smaki. Chciałam poczuć bryzę oceanu, powiew górskiego powietrza i żar pustynnego piachu. Chciałam spać w miejscach, gdzie nikt nie śpi. Chciałam oglądać przelatujące krajobrazy i zmieniające się otoczenie. Chciałam położyć stopę na innym lądzie, lądzie mi nieznanym, a przez swoją tajemniczość, niezwykle pociągającym. Chciałam poznać ludzi i być częścią ich innego świata.
Zbudujmy sobie dom… Pojedźmy do Afryki… Niewinna rozmowa dwóch, szalenie zakochanych w sobie osób. Słuchając siebie z boku pomyślałabym, że to tylko fantazje, piękne, naiwne marzenia. Zbudowaliśmy, wyjechaliśmy, doświadczyliśmy. Nasz mobilny dom był prawdziwym domem. Działo się w nim nasze życie. Zwyczajne, codzienne, tyle tylko, że w różnych miejscach, na innym kontynencie.
Czas na nowe. Nowy etap, nowy wymiar. Resztę dróg przemierzymy z plecakiem. Lubię małe hoteliki, lubię Afrykę, marzę o Rwandzie, Tanzanii, Zambii… Gdzie uda nam się dojechać? Bóg jeden wie. I chyba tak jest.
Good luck on your new adventure!
OdpowiedzUsuńThnak you so much :-)
UsuńI love love love you! Love your heart, your spirit! Love to read from you. I miss you very much. Pray that we will be crazy and come to visit you.
OdpowiedzUsuńWe love you Salome too. We will see each other.. sooner or later but we will ;-)
Usuńbeautiful picture... I hope to make a contact on hamradio... Best 73's from F4CVQ Vincent in N-E France.
OdpowiedzUsuńThank you Vincent. Hope the contact on hamradio will work. Best 73's
UsuńJestescie szaleni, i pozytywnie zakreceni!!!! Czytam Wasz blog od poczatku, lezka w oku mi sie zakrecila, ze musieliscie sprzedac domek. Z calego serca zycze Wam powodzenia i ahoj przygodo - niech moc bedzie z Wami:
OdpowiedzUsuńDziękujemy. Każde pożegnanie to nowy początek, jak to mawiał nasz znajomy z Togo. Tak więc to co wydaje się wielką stratą może w rzeczywistości być pięknym błogosławieństwem. Pozdrawiamy Cię serdecznie i życzymy wszystkiego dobrego i spełnienia Twoich marzeń.
Usuń