piątek, 12 września 2014

Portugalio, było nam bardzo miło



To był ciężki dzień, przynajmniej dla mnie. Okolice Aliazur. Test przed Afryką. Kilkugodzinna jazda w kurzu, upale, po wyboistej, piaszczystej, krętej i stromej drodze. Lubię robić zdjęcia siedząc  na miejscu pasażera, prowadzenie naszego domu sprawia mi jednak równie dużą frajdę co wyzwanie, wymagające pełnego skupienia, w szczególności na trasie wyglądającej jak z rajdu po polu. Nie wiedzieliśmy gdzie nas to zaprowadzi, ale z uporem jechaliśmy do przodu. Naszym oczom ukazały się piękne, dziewicze, samotne klify wynurzające się z fal oceanu. Staliśmy na skraju ciesząc oczy i patrząc ze smutkiem że dalej nie pojedziemy. Trasa prowadziła w dół, zbyt stroma i wyboista. W dole stało kilka samochodów, gabarytami przypominające nasz wehikuł. Skoro oni tam są, to my też. Do wymarzonego miejsca, jak zwykle nie planowanego i przewyższającego nasze oczekiwania prowadziło kilka dróżek, ale jak znaleźć tą właściwą która pomoże bezpiecznie dojechać do celu? Udało się ! Po godzinie byliśmy na miejscu. Kilka samochodów. Klimat przyjazny, rodzinny, aż ciężko uwierzyć że nie dojeżdżają tutaj tłumy turystów. Może dlatego że trasa za trudna, przewodniki milczą lub nie ma tu nic oprócz natury? Pewnie jedno i drugie. Przywitał nas Pedro z dredami po pas i kolczykami rozciągającymi mu uszy jak w filmie o afrykańskich plemionach oraz jego piękna żona z egzotyczną biżuterią i subtelnymi tatuażami. Drugi Pedro stał się towarzyszem i nauczycielem Michała w połowie krabów, ośmiornic i innych przysmaków oceanicznych głębin. Raj na ziemi, przystań spokoju i szumu fal. Miejsce gdzie można chodzić po klifach, skakać po kamieniach lub ku radości Michała popróbować surfingu. Znowu czas się zatrzymał. Miejsce które wydawałoby się tak trudne do zdobycia, tak ciężkie do znalezienia okazało się balsamem dla oczu, ciała i serca.
                Wczoraj w nocy znaleźliśmy się 50 km od miejsca przeprawy na drugi kontynent. Południowe wybrzeże Hiszpanii, okolice Estepona. Siedzę pod palmą, Michał tradycyjnie z wędką. Dopiero zacznie się podróż, wymarzona Afryka. Nie mam oczekiwań, nie mam planów, nawet wyobrażenia jak będzie nie mam. Jesteśmy chyba najgorzej przygotowaną parą „podróżników”, a może marzycieli idealistów. Nie pozostało nam nic innego jak brać to za plus. Minęły 4 miesiące i 8000 przebytych kilometrów. Już teraz ciężko spamiętać ilość pięknych miejsc, przeżyć i wrażeń, a to dopiero początek. Wiele „aniołów” pojawiło się na naszej drodze, bez takich osób jak Christoph i Beatrice, Michel i Christine, Salome i Gianni ze Szwajcarii, , Gieniu i Terenia z Konstancji, pan traktorzysta z Czech i oczywiście obcy ludzie, cudowni znajomi i wiadomo rodzina, nie dojechalibyśmy tutaj. Cuda… cuda… jesteśmy wdzięczni Bogu za tych co otworzyli swoje serca, domy, finanse, dobre słowo i zachętę…Niech Wam będzie wynagrodzone po stokroć. Nie prosiliśmy, nie spodziewaliśmy się, zostało nam dane… i tak niezbędne.
                Przekraczając Portugalską granicę poczułam ucisk w brzuchu. „To pewnie strach przed nieznanym kontynentem” powiedziałam. W odpowiedzi padło: „nie… to żal że wyjeżdżamy… czuję  jakbym opuszczał dom po raz drugi”. Racja, chyba to „żałoba” po kraju który tak pięknie nas przywitał, ugościł i sprawił że nie było barier, czuliśmy się dobrze. A może to ludzie , niektórzy na moment, inni na dłużej.
Portugalio… żegnaj na teraz, było nam niezmiernie miło...

Pozdrawiamy Was serdecznie i do usłyszenia, mam nadzieję z afrykańskiego kontynentu. 

jajo


małe rybackie przystanie



w drodze do naszej oazy

oto i ona

na ryby

jak złapać ośmiornicę


jedna jest


uciekająca kolacja


nasze tarasy

no to siup! Portugalio, było miło

2 komentarze:

  1. Sylwia, Michał...! Jak bym tam był z Wami!
    Mam nadzieję, że ten skok, z ostatniego zdjęcia, to prosto do Maroka?

    OdpowiedzUsuń