Duadze, mała wioska położona kilkanaście kilometrów od Mankessim. Na widok Moniki kobiety machają z daleka. To one, oprócz roześmianych szkrabów, są szczególnie wdzięczne za przedszkole. Ich ciężka praca na farmie oleju palmowego nie jest najlepszym miejscem dla ich pociech. Od momentu powstania przedszkola, nie muszą już zabierać ich ze sobą.
Przez furtkę wysypują się maluchy. Radości, tulenia, stukania małymi rączkami po samochodzie nie ma końca. Udaje nam się je uspokoić, utulić i przy pomocy nauczycieli zagonić z powrotem na podwórko ich małego królestwa. Tutaj zabawa, bieganie, krzyki, radość, płacz. Ktoś kogoś uderzy, popchnie, wyrwie zabawkę. Ktoś zaśnie na ławce. Ktoś się posika. Dzieciaki jak każde inne. Tak myślę. Nie mam porównania. Nigdy nie szalałam z rozkoszy za bobaskami. Nie miałam marzeń, by szybko zostać mamą, przedszkolanką lub z przyjemnością zajmować się pociechami znajomych. Nie…Nic z tych rzeczy. A tu nagle jestem w tej małej ghańskiej wiosce z gromadką dzieciarów, których nie rozumiem. Są cudowne. Potrafią podnieść ciśnienie, ale jeden uśmiech rekompensuje wiele. Ich deficyt czułości jest tak duży, że brakuje rąk do tulenia. Nie chcą dzielić się miłością, biją się, by mieć chwilę uwagi tylko dla siebie. Rozdzielam wojowników próbując pokazać, że starczy dla każdego. Nie jest to prawda, nie starczy. Jesteśmy tu tylko na chwilę. Mają swoje matki, nauczycieli i starsze rodzeństwo. Ale czy ktoś pochyla się nad małym szkrabem? Podciera nos pięć razy dziennie? Podmucha obite kolano? Troszeczkę na pewno. Ale tylko troszeczkę. Nie ma na to czasu, ani energii. Nie ma nawyku, ani takiej kultury. Czy to źle? Nie wiem. Mało znam się na dzieciach. Póki mogę, to jestem tu dla nich. Chociaż na chwilkę. Na pewno nie zburzy to znanego im dotąd schematu działania. Czyli kuksaniec w głowę, lub kijem po dupsku. Skutek taki, że na moje gadanie nie reagują, a na widok nauczyciela stają na baczność. Łatwo krytykować i patrzeć z boku, ale okiełznać taką gromadkę, to nie lada wyczyn. Przy napadach szaleństwa rozwrzeszczanych dzieciarów, cieszę się na widok nauczycielskiego pogromcy małych „potworków”.
Ktoś wtula swoją małą główkę w moje kolana. To król Dawid, tak ma na imię mały, humorzasty chłopiec. Mój ulubieniec z wielkimi fochami w nosie. Niczym kot ma swoje ścieżki. Na dotyk raz się wzdryga i tupie nogą, raz zasypia wtulony w ramionach.
Mała Vero, wystraszona dziewczynka, której mama nie poświęca zbyt dużej uwagi. Pokochała Michała. Z radością podbiega na przywitanie. Nie płacze już tak często. Uśmiecha się przekornie .
No i Christoph, roześmiany malec z wielkim brzuszkiem. Reguły go nie obowiązują. Jak ma się uczyć, to skacze do zabawy, jak ma być cicho, to buzia się nie zamyka. Zasypia na stole i lepiej go tam zostawić. Przy próbie przetransportowania na matę, wpada w niepochamowaną rozpacz.
Idziemy na badanie. Raz w miesiącu zbiorowe ważenie dzieci. Tłum matek. Tłum dzieci. Na plecach, na rękach. Rozgardiasz, ale każdy wie co robić. Panie pielęgniarki, niczym małe kurczaki wieszają dzieci na haku, przymocowanym do wagi, przypominającej tą od marokańskich rzeźników. Nie ma co się patyczkować. Trzeba ważyć. Dzieciaki mi uciekają. Ale co ja się przejmuję. Wiocha mała, wszystkie dzieci nasze są. Do przedszkola trafią lub inna mamka je przechwyci.
Patrzę na porozrzucane buciki. W ciągu dnia zlatują z małych nóżek. Martwię się, by wszystkie znalazły swoich właścicieli. Niepotrzebnie. Starsze rodzeństwo odbierające maluchy dokładnie wie co robić. Automatycznie szukają zguby, zakładają na brudne stópki i za łapkę prowadzą do domu.
Będąc tutaj muszę włączyć wyższy stopień tolerancji, elastyczności, wyłączyć europejskie standardy i starać się, chociaż minimalnie, zrozumieć te tutejsze. Coś co dla mnie jest oczywiste, nie będzie dla mieszkańców. Coś co robię instynktownie, nie działa w przypadku ghańskich nauczycieli. Coś czego nigdy bym nie zrobiła, widzę na porządku dziennym. Czy należy kogoś winić? Nie. Jest to inny świat, inne standardy i przyzwyczajenia. Brak edukacji i poczucia odpowiedzialności. By coś zmienić, usprawnić, nauczyć, pomóc, nie wystarczy miesiąc czy rok. Jest to długa praca wymagająca ekstra porcji miłości, cierpliwości, zrozumienia i mądrości. Praca nie tylko nad dziećmi i nauczycielami, ale również rodzicami i dziadkami. Pytanie tylko czy tego chcą. Czy chcą się zmieniać i dać możliwości zmian swoim dzieciom. Mam wielką nadzieję że tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz